Po felietonach Polska mistrzem Polski Krzysztofa Vargi, które naprawdę dość mi się podobały, postanowiłam sięgnąć po jego powieści z nadzieją, że i pod tym względem zostanę pozytywnie zaskoczona (poza tym czasem trzeba odpocząć od książek popularnonaukowych:)). Wybór padł na jedną ze starszych książek, bo wydaną w 2001 roku Tequilę… Temat – niby poważny, ale podany na luzie, z solą i cytryną… Monolog narratora, strumień świadomości czyta się jednym tchem (ja całą książkę rozłożyłam sobie na dwa razy;), ale gdyby nie brak czasu, to faktycznie wystarczyłoby jednorazowe podejście, bo książka liczy sobie raptem 120 stron!). Już okładka niejako sugeruje nam, czego możemy się spodziewać… Jeśli ktoś kiedyś był punkiem czy rockmenem, to odnajdzie tutaj wiele znajomych sytuacji, zachowań itd. Varga wiedział, w które nuty uderzyć, aby obudzić w czytelniku wspomnienia.
ALE zapowiedź z okładki jest – moim zdaniem – niepotrzebnie górnolotna.
Ta z pozoru niepoważna książka jest w istocie bardzo poważna. Można ją określić mianem “prozy funeralnej”: tragikomiczny monolog narratora rozbrzmiewa na cmentarzu nad niesioną przez niego trumną przyjaciela, a zarazem perkusisty zespołu, którego jest liderem. Jest to monolog o przyjaźni, muzyce, współczesnym świecie i – jak zwykle u Krzysztofa Vargi – przemijaniu i śmierci.
Wszystko przecież zależy od nastawienia czytelnika, każdy zobaczy to, co chce zobaczyć. Powieść czyta się zdecydowanie zbyt lekko, żeby jednak dorabiać do niej głębsze znaczenia – przynajmniej według mnie. Narrator zastanawia się nad własnym życiem, ale nie skłania go to do głębszych przemyśleń, ot, wspomina minione imprezy, koncerty, próby. Opowiada, jak wygląda życie w branży i jak często nie chodzi o muzykę samą w sobie, a o popularność. Ale to chyba wie każdy (sama pamiętam lata temu koncert Enej w bydgoskiej [nieistniejącej już] Yakizie, byli supportem przed Transsexdisco bodajże? W końcu oba zespoły z Olsztyna… Bilet kosztował równą dychę, a podczas gry supportu pod sceną było osób… trzy? Kilka miesięcy później, gdy już Enej zaprezentował się w Mam talent chyba, koncert odbył się w Tabu (również nieistniejący już klub), bilety 4x droższe, ludzi w pip, duszno i ciasno:-)). Różnica w publiczności ogromna, a muzyka taka sama;)…). A no i popłynęłam we wspominki – czyli jednak książka jakiś efekt wywołuje;)… Może właśnie o to chodziło autorowi? Nie o dorabianie ideologii, że poważka, funeralizm, tragikomizm, a o rozrzewnienie, wspomnienia, o klasyczne takbyło-pamiętam? O utożsamienie się z narratorem? (Tylko w pewnym oczywiście sensie).
Charaktery są ledwo co zarysowane. Poznajemy właściwie jedynie tylko narratora poprzez jego strumień świadomości i po trochu Grubego (tego z trumny, ale gdy jeszcze był żywy) – z perspektywy narratora oczywiście, a więc jedynie jakiś jego obraz, bardziej lub mniej prawdziwy, nie wiadomo (i zresztą to nieistotne). A sam narrator? Podstarzała gwiazda rocka i tyle w temacie – typowy gość. Nie trzeba 120 stron, żeby go poznać, bo każdy po dwóch stronach sam mógłby dopisać dalszą część.
Plusy za stosowaną przez autora ironię, za wartkość. Ale tylko tyle – i żeby od razu zostawać książką-finalistką nagrody Nike w 2002 roku? Myślę, że można podsumować Tequilę słowami samego Vargi, odnoszącymi się do czegoś innego, ale według mnie i tutaj pasującymi idealnie: takie rzeczy pisałem, jak jeszcze nie umiałem pisać.