Do polskich twórców jestem nastawiona sceptycznie – z zasady… chyba po prostu z każdej strony zalewa nas chłam, pisarze gwiazdorzą częściej, niż piszą coś dobrego, a jest tyle docenianych na świecie nazwisk, że szkoda marnować czas na coś, co może okazać się po prostu słabe. Nie interesuję się polskim rynkiem książek XXI wieku, nie wiem, kto jest kim, nie wiem, co warto przeczytać. Być może pora nadrobić zaległości. Może w nieco dziwny sposób, bo zaczęłam nie od powieści, a od felietonów… W końcu Polska mistrzem Polski to pozycja nader aktualna, bo mimo upływu niemal dziesięciu lat od napisania tekstów nasze społeczeństwo wciąż jest takie samo… Tak samo prymitywne. Krzysztof Varga może rzucać takimi słowami, bo dobrze wie, że osoby, które mogłaby urazić taka ocena, nie są jego targetem, przecież zwyczajnie nie czytają… Zbiór felietonów Vargi to doskonała okazja do tego, aby spojrzeć na minione różnego rodzaju wydarzenia kulturalne jeszcze raz.
Autor wybrał swoje najlepsze felietony z lat 2010-2012. Porusza nie tylko tematy związane z literaturą, ale także z kinem oraz z muzyką. W tekstach daje nam się poznać jako osoba o dużej wiedzy ogólnej, oczytana, która jest zawiedziona poziomem polskiego społeczeństwa. Kilka stron autor poświęcił poetom rocka, głównie Krzysztofowi „Grabażowi” Grabowskiemu, który w 2010 roku wraz ze swoim zespołem Strachy na Lachy wydał płytę Dodekafonia. W innym felietonie pojawia się drugi Grabowski, tym razem ten z zespołu Dezerter, który w swoich piosenkach także diagnozuje społeczeństwo. Muzyka to oczywiście wdzięczny temat, ale nie tak, jak książki. O tych Varga może pisać godzinami. O kolekcjonowaniu książek, o układaniu książek, o kupowaniu książek, a wreszcie o samym czytaniu książek. Wspomina czasy, kiedy czytanie było rozkoszą, przegania precz zaginaczy rogów, narzeka na poziom nowych pozycji – Albowiem coraz więcej mamy na rynku książek, coraz mniej literatury. I rozprawia się porządnie z e-bookami. Tego tematu dotyczył jeden z ostatnich felietonów… i poczułam lekką konsternację, czytając go oczywiście na Kindlu! Sprofanowałam Vargę, przecież – jak sam napisał – bez formy i najlepsza treść blednie. I jeśli e-booki mają zabić nie tylko księgarnie, ale też antykwariaty, to ja pierwej zabiję e-booki, potwora należy ukatrupić, gdy jest jeszcze mały, potem może być za późno. Gdyby wiedział, że można zachwycić się jego felietonami czytanymi w formie e-booka… Tak czy siak, zwracam honor – po przeczytaniu Polski mistrzem Polski usunęłam szybko plik z czytnika;-).
Ale o czym jeszcze miałam okazję przeczytać? O zawodzie korektora (temat mi oczywiście bardzo bliski), o trupie Żeromskiego (chodzi oczywiście o książkę Przedwiośnie żywych trupów – Varga przewidywał, że tego typu wytwory zaleją polski rynek, w końcu dawno nieżywi autorzy nie mogą się zbuntować. Na szczęście jego przewidywania okazały się niesłuszne – pamiętam premierę Przedwiośnia żywych…, ale od tamtego czasu nie słyszałam o żadnych innych pozycjach wykonanych w tym stylu – być może są, jednak nie odniosły furory, czym martwił się te dziesięć lat temu Varga). Pisze o książkach takich jak Nocnik czy Bóg nas nienawidzi, a nawet o Jak nie umrzeć. Opowieści patologa sądowego. Pojawia się parę tekstów o wideokretynizacji, o polskich komediach i o dowcipach z kibla (to teksty wręcz grobowe, bo nad polskim poczuciem humoru można tylko płakać)… Varga mówi też o sztuce współczesnej (tu wiem, że jest moją bratnią duszą), o lęku przed śmiercią i o salcesonie.
Ale felietony Vargi nie są dla każdego. Przede wszystkim – nie dla tych, którzy mają dziury w mózgu – towar w tym kraju pierwszej potrzeby, jak się zdaje, bo jak podobają się komuś denne polskie komedie, to nie spodoba się ironia Vargi. Bo jest tu przede wszystkim ironia, sarkazm, ale wszystko podane ze smakiem, jest zabawa słowem, jest uśmiech na twarzy podczas czytania. Varga pokazał, że jest pisanie, ale jest też p i s a n i e. Na wyższym poziomie.