Czy potrafimy się komunikować? Nie w sposób roszczeniowy, nie po to, by udowodnić komuś swoje racje czy przeforsować swoje zdanie? Na co dzień dużo mówi się o samorozwoju – JA, ja muszę się rozwijać, ja muszę dążyć do tego, aby być jak najlepszym, aby pozbyć się słabości, a gdzie w tym wszystkim MY? Czy w tej pogoni za sukcesem jest czas na to, aby zatrzymać się i być dla kogoś?
To próbuje nam przekazać Thich Nhat Hanh – buddyjski mnich. Zanim zrezygnujesz z czytania dalej, bo “te oświecone rzeczy cię nie interesują” i wolisz się trzymać z dala od nieznanego, powinieneś wiedzieć, że w książce Sztuka komunikacji według Mistrza Zen. Praktyczny przewodnik umiejętnego słuchania i mówienia niewiele jest ideologii. To po prostu książka o byciu dobrym człowiekiem. Czy ktokolwiek z nas może dziś tak o sobie powiedzieć?
Wszystko, co nas otacza – co czytamy, co widzimy, czego słuchamy – ma na nas wpływ. Wchłaniamy w siebie zarówno pozytywną energię, jak i negatywne emocje, które wytwarzane są podczas kontaktu z rzeczami pełnymi złości czy nienawiści. Dlaczego większość z nas na co dzień jest sfrustrowanych? Stresujemy się pracą, problemami związanymi z najbliższymi i tak dalej. Do tego jeszcze, żeby być na bieżąco z polityką, czytamy lub słuchamy wiadomości wypełnionych po prostu krytyką, niepokojem. PO CO mamy jeszcze sobie dowalać? Czy to coś zmieni w naszym życiu, że zobaczymy, jak w sejmie ktoś się ze sobą gryzie? Nie lepiej unikać negatywnych rzeczy i szukać tego, co pozwoli nam być szczęśliwymi? Zrezygnujmy z toksycznej komunikacji na rzecz mowy pełnej miłości. Bądźmy dla siebie dobrzy.
Pierwszym krokiem do tego jest uważność. Mindfulness to termin też dziś bardzo popularny, można się z nim spotkać między innymi na kursach rozwoju osobistego. Ale czy wiedziałeś, że uważność możesz praktykować samemu? Wystarczy prawdziwie skupić się na swoim oddechu. Pobyć samemu ze sobą. Nie zagłuszać siebie technologią, smsami, internetem. Dla niektórych może to być wyzwanie. Ale prawdziwa komunikacja jest kluczem do zdrowego, szczęśliwego związku – sms nie da Ci tej bliskości, którą da drugi człowiek. Dlatego Thich Nhat Hanh poleca nam kilka mantr. Takich magicznych zaklęć, które wydają się banalne, a mają wielką moc – moc uszczęśliwiania. Tylko komunikacja, w której nie ma toksyczności, i harmonia, pozwolą obu osobom kwitnąć. A chyba to powinno być celem związku, prawda? Dlatego następnym razem, gdy będziecie siedzieć obok siebie na kanapie, każdy zajęty własnym facebookiem, pomyślcie o tym – o sobie. Powiedzcie: Jestem tu dla ciebie. To przecież obecność jest tym, co możemy naprawdę dać drugiemu człowiekowi.
Kochać można na różny sposób, nie tylko słowami. Kochać to dawać komuś swoją obecność – dlatego znajdź chwilę, by spędzić czas ze swoim partnerem i powiedzieć mu: Jestem tu dla ciebie. Wiem, że tu jesteś i jestem bardzo szczęśliwy. Oboje zaczniecie kwitnąć. Nawet w kłótniach nie zapominajcie o tym, kim dla siebie jesteście. Nie zamiatajcie pod dywan, ale też nie atakujcie się – nawet w ciężkich sytuacjach można dalej praktykować mowę pełną miłości: Cierpię, proszę, pomóż mi. Nie odwracajcie się od siebie, nie karzcie drugiej osoby za to, że zrobiła coś niezgodnego z waszymi oczekiwaniami. Skoro dzielicie się ze sobą szczęściem – musicie dzielić się także cierpieniem. Zwłaszcza że przemilczane sprawy, jak i pochopnie wykrzyczane słowa, mogą doprowadzić do kryzysu. Mimo że partner Cię kocha. I Ty jego: Chcę cię lepiej zrozumieć. Chcę zrozumieć twoje problemy i cierpienie. Chcę cię posłuchać, ponieważ chcę cię kochać.
Pewnie ciężko czasem schować własną dumę do kieszeni, co?
Thich Nhat Hanh podkreśla to, co każdy z nas chyba wie, ale bardzo rzadko używa tego w codziennym życiu – że kluczami do komunikacji z innymi są dwie rzeczy: głębokie słuchanie i pełna miłości mowa. O tym drugim już powiedzieliśmy, a czym jest głębokie słuchanie? To wspieranie bez osądów, bez złości. Próba zrozumienia czyjegoś punktu widzenia, objęcie tej osoby swoim współczuciem, nawet gdy nie zgadzamy się z tym, co mówi. Z pewnością nie jest to proste. Ale po raz kolejny pomyślmy: po co atakować się wzajemnie swoimi prawdami (zauważmy, że nigdy nie wiemy, czy to, co mówimy, to prawda – być może widzimy tylko jej część, a nie dopuszczamy do siebie jej pozostałego fragmentu?). Czy nie lepiej w związku być dla siebie, razem napełniać się pozytywną energią i szczęściem, które dostarczy sił do zmierzenia się z rzeczywistością – na przykład ze stresem w pracy, na który nie mamy wpływu; ze sfrustrowanym szefem czy kasjerką zmęczoną klientami?
To najbliżsi powinni być dla nas ostoją – dlatego chociaż w tym małym, zamkniętym światku nie dopuśćmy do zalęgnięcia się hien. Nie musimy dokarmiać złych emocji – dokarmiajmy te dobre. To główna rada buddyjskiego mnicha.