Na koniec świata

Na koniec świataTym, co nas ogranicza w działaniu, jest najczęściej po prostu strach i zbyt mała wiara we własne możliwości. A człowiek potrafi przecież przetrwać wiele – jak dużo – wie Reinhold Messner, autor książki „Na koniec świata”, książki, która w języku polskim została wydana dawno temu, w 1998 roku. Minęło dwadzieścia lat – a “Na koniec świata” nie ustępuje w niczym obecnym bestsellerom, mimo że akcji tam mało.  Dużo za to pasji. I emocji. To Messner jako pierwszy dotarł na szczyt Mount Everestu w stylu alpejskim – zdobył ośmiotysięcznik bez aparatury tlenowej. I bez towarzystwa – solo, zdany sam na siebie. Stanął w obliczu potęgi góry i przekonał się, ile jest w stanie znieść. Sukces zawsze zawdzięczał tylko sobie.

Zmagania z naturą

Czym wyróżniał się Messner na tle innych himalaistów? Oprócz braku palców u lewej nogi z pewnością podejściem do zdobywania szczytów. Nie zależało mu na laurach. Nie szedł po znanych już szlakach, tylko szukał nowych, nieprzebytych dróg na himalajskie szczyty. Zrezygnował ze wszystkich pomocy technicznych. Ale brak maski tlenowej powodował szybkie zmęczenie – po kilkunastu krokach konieczny był odpoczynek. Do tego ujemna temperatura, co najmniej -35 stopni Celsjusza. Warunki wycieńczające. My możemy sobie je jedynie wyobrażać, choć pewnie i to przychodzi nam ciężko, przyzwyczajeni jesteśmy w końcu do ciepełka. “Na koniec świata” bardzo dobrze przybliży nam jednak zmagania himalaistów podczas wypraw.

A właściwie po co

Jakiś czas temu na Nandze zginął nasz rodak, wtedy specjaliści od wszystkiego i niczego zaczęli zastanawiać się, po co on tam właściwie szedł. Co to za przyjemność, w mrozie włazić na szczyt? Nie mając pewności, że się stamtąd wróci? Zostawiać rodzinę? Ale Messner dobrze rozumiał Mackiewicza i jego zapał. W 1978 roku Włoch samotnie zdobył Nangę. Wspomina grozę tamtych chwil, opowiada o halucynacjach. Wspomina też śmierć innych himalaistów, którzy przegrali podczas spełniania marzeń. Messnerowi nie chodzi jednak o zdobywanie szczytów – celem jest poznanie granic własnych umiejętności. Poznanie własnych ograniczeń, w końcu „nie góra jest groźna, lecz ludzkie zachowanie, ignorujące jej potęgę”.

30 lat wspinaczek

„Na koniec świata” to książka…spokojna, a jednocześnie pełna emocji. Messner prosto opisuje swoje przeżycia podczas zdobywania ośmiotysięczników – zaczyna od 1972 roku i od wejścia na Manaslu. Śnieżyca. Emocje – w tekście je po prostu czuć, mimo że Messner przekazuje niewiele, w końcu nie ma tam żadnych opisów przyrody, nie ma pięknych widoczków, nie ma zaskakujących zwrotów akcji. Jest człowiek, który idzie. W dodatku wiemy, że nie po śmierć (w końcu napisał tę książkę), a mimo tego można czytać „Na koniec świata” z zapartym tchem jak niejedną powieść. Po Manaslu mamy Mount Everest z Peterem Habelerem, potem samotną, wspominaną już, Nangę Parbat. K2 i w końcu, w 1980 roku samotny Everest. 30 lat wspinaczek – a to zawarte na ponad setce stron. Co przyjemne – autor w tok książki wplata swoje przemyślenia odnośnie do sensu istnienia, bytu, ludzkiej psychiki. Osobisty pamiętnik, a równocześnie „raport” z wypraw.

Reinhold Messner