To, co musimy utracić – Judith Viorst

To co musimy utracić

Kolejna książka z polecenia, jednak tym razem – naprawdę było warto. Judith Viorst pozycję To, co musimy utracić opatrzyła długim podtytułem: czyli miłość, złudzenia, zależności, niemożliwe do spełnienia oczekiwania, których każdy z nas musi się wyrzec, aby móc wzrastać. Niektórych ten podtytuł może już przerazić i to nie tylko ze względu na swoją długość. Słowo „miłość” zaraz obok „złudzeń” i „zależności” oraz „spełniania oczekiwań” na pewno zwraca uwagę. I fakt, że rozwój, wzrastanie, nie jest możliwe bez doświadczenia straty. I o tym właśnie jest ta książka. O stratach, które nas zmieniają, które pozwalają nam dorosnąć. I które prowadzą nas i tak zawsze w to samo miejsce – do ostateczności…

Doświadczenie straty

Przy słowach o „doświadczaniu straty”, z pewnością od razu pojawia się myśl o śmierci kogoś bliskiego, rozstaniu, utracie tych, których kochamy. Tymczasem Judith Viorst stara się zwrócić uwagę na to, że już od najmłodszych lat mamy do czynienia z różnymi rodzajami strat. I straty te, jeżeli ich odpowiednio nie zrozumiemy w sobie, mogą potem przez kolejne lata czynić nam pewne kłopoty… Stąd wiele osób odczuwa konieczność poukładania różnych rzeczy, skorzystania z psychoterapii. Strata idzie – a raczej powinna iść – w parze z zyskiem. Coś tracimy – ale jeśli dobrze to przepracujemy – coś zyskamy. Jak pisze Viorst w książce To, co musimy utracić, droga ludzkiego rozwoju jest drogą wyrzeczeń.

Strata pierwsza – opuszczenie ciała matki

To, co musimy utracić

Już poród jest pierwszą stratą dla rodzonego – opuszcza on ciało matki, której do tej pory był częścią. Staje się oddzielnym JA, które nagle z bezpiecznego miejsca „przenosi się” w nieznany świat. I dlatego właśnie matka oznacza dla niego bezpieczeństwo. A my nigdy w życiu nie będziemy mieć większej potrzeby niż potrzeba matki. Z tego też względu psychologowie zgadzają się, że dzieciństwo ma największy wpływ na strukturę psychiczną późniejszego dorosłego.

Niespełnione w dzieciństwie potrzeby mogą prowadzić do zranienia emocjonalnego, które będzie odbijać się w innych relacjach. Chociażby przez powtarzanie schematu np. niedopuszczania blisko drugiej osoby (ze względu na to, że bliskość z matką nie istniała). Prawdziwa bliskość może wówczas budzić lęk – właśnie przed stratą, przed odrzuceniem. Sceneria jest nowa, aktorzy są nowi – jednak scenariusz wciąż ten sam.

To, co musimy utracić

Autorka w pozycji To, co musimy utracić omawia szeroko tzw. przymus powtarzania. Przenoszenie przeszłości na teraźniejszość dzieje się samo. To schematy, które przełamać może dopiero świadomość, introspekcja i praca nad sobą, zazwyczaj u psychoterapeuty. Konieczne jest bowiem opłakanie przeszłości, przeżycie żalu i pozwolenie temu odejść. Pogodzenie się z tym, że nasze dziecięce potrzeby nie zostaną już nigdy zaspokojone.

Zysk – nauka miłości

Bycie oddzielnym „ja” – choć piękne, to wiąże się z samotnością. Z brakiem uczucia pełni znanym nam z łona matki (choć tego nie mamy w świadomości). Bycie „ja” uczy kochać kogoś, kto nie jest „mną” – z nieustanną potrzebą całkowitego zjednania, które jednak nie jest już możliwe. To matka uczy nas miłości. Ale obok jest (powinien być) ojciec. I to do niego należy „wydobycie nas z jedności”, pokazanie świata poza matką. To już inna więź i choćby nie wiadomo jak ważna (a jest bardzo istotna, bo chłopcom daje wzorzec męskości, dziewczynkom zaś potwierdzenie pierwiastka kobiecego), to i tak według Viorst matka pozostanie dla nas prawdopodobnie ważniejszym emocjonalnie rodzicem.

To, co musimy utracić

Viorst w swej książce To, co musimy utracić nawiązuje do psychoanalityka O. Ranka, który zaprezentował koncepcję łona matki jako raju. Według niego wszystkie nasze przyjemności mają prowadzić do podstawowej wewnątrzłonowej przyjemności – pełnej symbiozy. W książce Viorst odnosi się też wielokrotnie do Freuda i psychoanalizy oraz do przeżyć własnych oraz wielu pacjentów. Dzięki temu jest to książka uniwersalna, w której każdy odnajdzie coś o swoich życiowych doświadczeniach.

Strata druga – ludzie dobrzy mogą czasem być źli

Kolejna strata, której doświadczamy, związana jest z postrzeganiem innych (w tym matki). Okazuje się bowiem, że matka, którą uważaliśmy za wyłącznie dobrą (w końcu o nas dba), może być też zła. Może się nas złościć, może wywoływać w nas negatywne emocje – a dalej jest tą samą osobą. Choć brzmi to banalnie, niektórzy ludzie nawet w życiu dorosłym żyją w biało-czarnych kategoriach. Albo kochają, albo nienawidzą. Albo idealizują, albo totalnie krytykują. Człowiek stabilny psychicznie w pewnym momencie życia musi pożegnać się z dziecięcymi uproszczeniami. I zmierzyć się z dwuznacznością świata, z kłopotami w relacjach, z niezrozumieniem różnych spraw.

Autorka – opisując w książce To, co musimy utracić „dorastanie psychiczne” każdego z nas, wskazuje, co może pójść nie tak. Analizuje psychikę narcyzów (naprawdę zakochani w sobie, czy może jednak brak stabilnej miłości wewnętrznej?) oraz powody, dla których osoby te są takie, a nie inne (oczywiście powody znajdują się w dzieciństwie). Omawia zjawisko agresji, jak i przedstawia szereg mechanizmów obronnych, które stosujemy w obliczu straty czy sytuacji odbieranych jako emocjonalnie niebezpieczne. Z książki dowiemy się, czym jest represja, dysocjacja, zaprzeczenie, projekcja, identyfikacja, sublimacja. Oczywiście jest ich o wiele więcej, jednak Viorst skupia się na wyżej wymienionych, dodając do nich wyjaśniające przykłady.

Strata trzecia – idealne relacje międzyludzkie nie istnieją

W pewnym momencie musimy zrezygnować też z marzeń o idealnych relacjach międzyludzkich. I zrozumieć, że więzi zawsze są niedoskonałe, bo nigdy całkowicie nie znamy drugiego człowieka.

Młodzieńcza wizja miłości może jednak niektórym towarzyszyć nawet w dorosłości. Wówczas osoby te są zaskoczone tym, że nie ma ciągłych motyli, że uczucia mogą być ambiwalentne, że mogą pojawiać się rozczarowania. W końcu to tu wyłania się podstawowa różnica między płciami – to, że mężczyźni dążą do autonomii, a kobiety do jak najgłębszej więzi. Strata trzecia dotyczy więc zawiedzionych oczekiwań. Nikt nie jest w stanie spełnić naszych oczekiwań, tak jak i my nie spełnimy nigdy niczyich. Bo ludzkie więzi są po prostu niedoskonałe.

Autorka w pozycji To, co musimy utracić omawia też różnice między płciami, wpływ kultury i wychowania na charakter. Zastanawia się, czy kobieca zależność jest słabością, czy może właśnie siłą. Omawia problem poczucia winy (jedni nie czują go wcale, inni czują go aż zanadto i to w sytuacjach, kiedy nie powinni go czuć; jeszcze inni świadomie poczucia winy nie czują, ale mają objawy w ciele, na przykład ból pleców czy migrenę).

Poczucie winy bywa związane z domaganiem się prawa do własnej egzystencji i „pójściem na swoje”. Viorst wspomina o hipotezie, że  jest to odczuwane jako zabijanie własnych rodziców. Sami możemy już bowiem o siebie się zatroszczyć – rodzice nie są już potrzebni… I to kolejna strata, związana zawsze ze smutkiem, często też z lękiem. Utrata najbliższych nam więzi w życiu. (Choć w domu rodzinnym zawsze będziemy córką/synem).

Strata czwarta – pożegnanie

Wchodząc w dorosłość, trzeba opłakać dzieciństwo i zostawić je za sobą. (Czy zawsze jesteśmy dorośli? Czy gdzieś w nas tkwią dziecięce pragnienia i działają one poza naszą świadomością?) Wchodząc w starość, trzeba stanąć naprzeciwko swojej śmiertelności. To budzi o g r o m n y lęk. Dlatego wiele osób szuka pociechy w wierzeniach religijnych. Ostateczna rozłąka ze światem jednak nadejdzie i nigdy nie wiemy kiedy. I pożegnanie naszych bliskich z nami, i nasze z innymi. Ale Viorst wspomina tu słowa Karla Abrahama o tym, że obiekt miłości nie ginie, bowiem nosimy go w nas samych.

Książka To, co musimy utracić z pewnością optymistyczna nie jest, choć próbuje nam przybliżyć konieczność i sens strat i wiążącego się z tym cierpienia. Jest to na pewno lektura szeroko podchodząca do tematu i oprócz wspomnianych kwestii omawia też chociażby kompleks Edypa, lęk przed kastracją, problem swobody seksualnej i obżarstwa, jak też anoreksji. Pojawia się również wątek snów i ich odczytywania, wątek „złych” emocji w przyjaźni (bardzo kogoś lubię, ale mimo tego jestem zazdrosna i/lub chcę rywalizować? Jak to?). Ważny jest też temat rodzicielstwa, ale już nie od strony bycia dzieckiem swoich rodziców, a bycia dla kogoś rodzicem, gdyż to pozwala uleczyć wiele ran z dzieciństwa. Sami bowiem widzimy już, jaka to trudna rola… Jak niewiele jest w człowieku mocy, by kochać doskonale, by rozumieć doskonale, by chronić przed cierpieniem.

Jednak mimo że w świecie czyha tyle niebezpieczeństw, że według rodziców życie ich dzieci jest zagrożone, wciąż muszą nas one opuszczać, a my musimy pozwalać im odejść. Z nadzieją, że dobrze je wyposażyliśmy na podróż przez życie. Z nadzieją, że kiedy spadnie śnieg, włożą ciepłe buty. Nadzieją, że kiedy upadną, będą umiały się podnieść. Zawsze z nadzieją.