Picie kawy szkodzi czy nie? Ile filiżanek to „bezpieczna ilość”, a po ilu zwiększamy ryzyko takiej i takiej choroby? Co z paleniem papierosów elektronicznych? Czy przetworzona żywność faktycznie jest taka groźna? Czy filtry do opalania naprawdę zabezpieczają nas przed negatywnym skutkiem zbyt dużej ekspozycji na słońce? To tylko niektóre pytania, jakie zadaje sobie wielu świadomych konsumentów. Choć dostęp do informacji w dzisiejszych czasach jest bardzo łatwy, to nie każdemu chce się przekopywać przez setki sprzecznych artykułów. Jaka jest alternatywa? Na przykład książka Składniki. Osobliwa chemia tego, co jemy i czym się smarujemy George’a Zaidana. W jednym miejscu znajdziemy odpowiedzi na ww. pytania i wiele innych.
Przystępnie o składnikach
Autor już na wstępie zaznacza, że nie jest praktykującym naukowcem. Dlatego naukowe dane przedstawia on w sposób przystępny i zrozumiały dla przeciętnego czytelnika. Równocześnie zdecydowanie oddziela swoje osobiste opinie od faktów. Dzięki temu zyskujemy rzetelny tekst, który nie tylko zawiera sprawdzone informacje, ale też przedstawiony jest z właściwym autorowi poczuciem humoru.
Do czego to wszystko nas doprowadzi…
George Zaidan przygląda się przetworzonej żywności. Popularyzatorzy nurtu eko straszą, że spożywanie pokarmów zawierających sztuczne aromaty, barwniki oraz substancje nasycające czy spulchniające doprowadzi nas w przyszłości do wielu groźnych chorób, wśród których właściwie „podstawową” jest otyłość. O tym, że jest to ważny problem, świadczą statystyki. W USA jest ponaddwukrotnie więcej ludzi otyłych niż palaczy i liczba ta nieustannie rośnie.
Co mamy jeść?
Oczywiście mówiąc „przetworzona żywność”, większość ma przed oczyma chipsy, chrupki, gotowe dania z marketu. Tymczasem autor zauważa, że silnie przetworzonym produktem jest nawet miód. Dzięki temu doskonale nadaje się do konserwacji innej żywności, chociażby owoców. Zamiast więc mówić „czy przetworzona żywność szkodzi?”, powinniśmy pytać: Co mamy jeść?
Powrót do natury… na chwilę
George Zaidan wgłębia się w świat roślin, kierując się ku najprostszym obecnym w naturze substancjom, chociażby takim jak cyjanek (który występuje chociażby w pestkach jabłek i wiśni). Poznamy szereg innych naturalnych trucizn, dowiemy się, w jaki sposób pszczoły bronią ula przed mrówkami, a jak przed szerszeniem. Przyjrzymy się symbiozie mrówek i mszyc, podglądając ich machanie czółkami i analne celowanie.
Aż w końcu od tych różnych sposobów produkcji cukru (w końcu spadź pochodząca od mszyc zawiera sam cukier, który jedzą mrówki) przejdziemy do sposobów konserwowania żywności, takich jak suszenie i fermentacja. I tutaj autor dokładnie opisuje, na czym one polegają.
I gdy już zgłodniejemy, to litościwie książka Składniki… przenosi nas tym razem do świata nikotyny. Udowodniono naukowo, że dym papierosowy zawiera co najmniej 70 różnych potencjalnie rakotwórczych substancji. Co zaś z papierosami elektronicznymi? George Zaidan zdecydował się na piękną metaforę: palenie e-papierosa jest jak jednoczesne wdychanie lakieru do włosów i oparów z podłączanego do gniazdka odświeżacza powietrza. Jeśli ta metafora palacza nie odstraszy od e-fajki, to już nic nie pomoże:-).
Ochrona przed słońcem… w pełni bezpieczna?
W kolejnym rozdziale na tapet zostały wzięte kremy do opalania z filtrem. Tu cofniemy się w czasie do momentu wyprodukowania pierwszego kremu: w 1935 roku. Autor przeanalizował dla nas skład kremów i wyjaśnił, co dane substancje „mogą nam zrobić”. Przykładowo z badań wynika, że u nastoletnich chłopców wraz ze zwiększeniem się poziomu oksybenzonu obniża się poziom testosteronu. Obecnie jednak unika się tej substancji w produkcji kremów do opalania.
Naciągane badania
Książka Składniki... zawiera też rozdział odnoszący się do działalności naukowej. Autor pokazuje, że do wyników wszelkiego rodzaju badań (nawet tych przytaczanych w tej książce) należy podchodzić sceptycznie. Bardzo często wielu naukowców tak długo prowadzi badania, np. modyfikując ilość badanych, zmienne itd., aż wynik zacznie się zgadzać z ich założeniem. George Zaiden twierdzi, że badania wskazujące na „czynnik istotny statystycznie” można często o kant dupy rozbić. Dlatego zamiast analizować, ile filiżanek kawy można wypić, zanim doprowadzi się do „zwiększenia możliwości wystąpienia zawału serca”, lepiej po prostu… napić się kawy.