Dostałam propozycję zrecenzowania trzech książek. Przyjęłam ją, nie wgłębiając się w szczegóły. Gdy otrzymałam przesyłkę – zdziwiłam się. Nie spodziewałam się takiej tematyki. OOBE – słowo to wywołało pewne wspomnienia, cofnęłam się myślami jakieś… piętnaście lat wstecz, kiedy, powiedzmy, interesowałam się takimi rzeczami. Ale – było, minęło. Wyrosłam – dorosłam? Stałam się sceptyczna, a mimo setek przeczytanych książek dalej mam na te sprawy zamknięty umysł (albo po prostu nie do końca otwarty…). Z mieszanymi uczuciami patrzyłam więc na otrzymane książki, ale od razu wiedziałam, którą przeczytam najpierw, tytuł rzucił się w oczy… OOBE. Ścieżka serca. I okładka też bardzo mi się spodobała – zobaczmy więc, co kryje się w środku…
To kolejna książka Roberta Noblego dotycząca podróży astralnych (i nie tylko), w całości oparta na jego osobistych doświadczeniach zbieranych przez wiele lat. We wstępie autor zaznajmia nas z samym pojęciem OOBE. Definiuje je, pokazuje, którędy sam podążał, aby dojść do aktualnego poziomu rozwoju duchowego. Trochę miejsca poświęcono też LD – świadomemu śnieniu, a także fenomenowi śmierci klinicznej. Wszystko sprowadza się do stwierdzenia, że życie jest niezmierzoną tajemnicą, a intelekt i racjonalne myślenie może być nawet balastem, może ograniczać nas samych w postrzeganiu świata. Sama właśnie tego doświadczyłam, gdyż każdą kolejną kartkę przewracałam z mieszanymi uczuciami – może to OOBE to tylko zabawa? Pseudouduchowione mrzonki, wariactwo? Ale kto to właściwie wie? Jak przełożyć własne doświadczenia, emocje związane z duchowym rozwojem na papier i zostać dobrze zrozumianym? Nie da się – autor próbuje, ale jest świadomy ograniczeń wynikających z tego, że nikt nie przeżył dokładnie tego samego co on. Przedstawia w formie pamiętnika najważniejsze dla siebie wydarzenia związane z OOBE, począwszy od lat 90., kiedy dopiero zaczynał, aż do regularnej praktyki. Pamiętnik zawiera też pewne szamańskie pojęcia, sformułowania, ale pojawiają się też bliższe fizycznemu światu tematy, takie jak wartości płynące z mindfulness – uważności oraz z medytacji.
I tak czytam, i zastanawiam się, jak autor trafił na mojego bloga, przecież tu nigdy żadna magia się nie pojawiała. I przewracam kartkę – Ayahuasca. I już przypomina mi się moja recenzja książki o DMT – substancji, która znajduje się w roślinie pozwalającej na stworzenie wywaru dostarczającego pewnego rodzaju magicznych wizji. Autor opisuje swoje uczestnictwo (dwukrotne) w ceremonii, z pewnością te opisywane zachowania i przeżywane doświadczenia mogą wydawać się straszne czytelnikom, którzy nie mieli do czynienia z żadnymi substancjami psychodelicznymi, niemniej autorowi nie chodzi ani o odstręczenie czytelników, ani o zachęcenie ich do tego typu doświadczeń. Opisuje je po prostu jako znaczące (jak mu się wydawało w tamtym momencie) dla siebie, dla swojego rozwoju duchowego. Zrozumienie, że to energia miłości do siebie nawzajem, do świata, jest jedynym, co ma znaczenie i co sprawia, że wszystko jest proste – to wniosek płynący z tych doświadczeń, jednak aby tym zaufaniem do Życia kierować się na co dzień, trzeba właśnie samemu doświadczać – wszystko to bowiem „tylko kwestia tego, by podążyć za tym, co jest w sercu”.
Mimo początkowo sceptycznego nastawienia uważam, że warto przeczytać tę książkę… chociażby po to, aby zmierzyć się ze swoim zamkniętym umysłem:-), a łatwo tutaj zauważyć, że zamknięci jesteśmy na to, czego nie znamy. Może warto właśnie poznać?