Jak wydawnictwo może sprawić, że pierwsze wrażenie o danej książce będzie zwyczajnie złe? Ano pikselozą na okładce. Czy to możliwe, teraz, w XXI wieku, kiedy mamy takie techniki grafiki komputerowej, że można się za głowę złapać? Ano możliwe. Wydawnictwo WasPos pokazało, jak robić okładki, aby odstraszyć potencjalnych czytelników. I o ile w miniaturce na zdjęciu nie widać pikseli, o tyle trzymając w ręku książkę, można się przeżegnać. Pomyślałby kto, że to powieść z lat 90., a nie z 2019 roku. I tytuł zapisany czcionką, która kojarzy się z WordArt… Złe pierwsze wrażenie nastawia negatywnie do książki. Treść musiałaby być naprawdę dobra, aby je zatrzeć. Czy jest? Czy warto sięgnąć po powieść Kobiety i szatani Justyny Karolak?
Koncept autorka miała dobry, nawet bardzo dobry, ale to za mało. Bo jest jeszcze coś takiego jak styl pisania. Ten w tej książce kojarzy mi się z opowiadaniami tworzonymi na ocenę na lekcję języka polskiego. Taki wyzuty z emocji, pusty, sztywny, taki zupełnie bez znaczenia. Przymknęłabym oko, gdyby autorka była debiutantką – ot, wyrobi się jeszcze. Ale debiutantką nie jest. Na szczęście nie miałam do czynienia z jej wcześniejszymi książkami (pierwszą napisała w 2012 roku), ale raczej po tych siedmiu latach powinien nastąpić progres, nie regres – jeżeli progresem jest to, co widzimy teraz, w Kobietach i szatanach, to… nie jest dobrze.
Czyta się źle. Nie czuć emocji bohaterki, nie czuć klimatu miasta, w którym toczy się akcja, mimo iż autorka usilnie próbuje go stworzyć. Może taka sztuczność była jednak zamierzona? Sama autorka na swoim blogu pisze „Czytelnik patrzy na treść książki przez pryzmat swojej wrażliwości”. No tak, jak już przebije się przez styl, który może mu odpowiadać lub nie. Czytanie to w końcu tylko proces konkretyzacji dzieła literackiego… im więcej dobrych książek ktoś przeczytał, tym szybciej i łatwiej jest mu zauważać, że coś jest słabe. To chyba dlatego czytelnicy klasyki literatury nie sięgają potem po kryminały czy jakieś harlequiny, bo na kilometr czują ich banalność, i lektury tego typu pozycji nie mogą uznać za relaks, zwyczajnie mierzi ich łatwość czytania i infantylizm stylu. W przypadku Kobiet i szatanów o infantylizmie mowy być nie może, ale o pewnej nienaturalności stylu, sztywności – jak najbardziej. Naprawdę kojarzy mi się z opowiadaniami pisanymi w szkole. A więc nie jest dobrze.
Autorka przez 3/4 książki krąży wokół tego samego, próbuje rozwinąć akcję, ale w rzeczy samej nie rozwija jej. Stoimy w miejscu, sztywni jak sam styl książki. Czasem błyśnie jakaś metafora, dostrzeżesz symbolikę postaci. Czasem Kobiety i szatani skłonią Cię do przemyśleń na temat kobiecości, samotności, wartości, życia w ogóle. To naprawdę w tej książce jest, tylko ukryte gdzieś głęboko pod powierzchnią (że tak wykorzystam zwrot z powieści), bo inteligentnemu czytelnikowi i styl nie będzie przeszkadzał w tym, aby książka skłoniła go do przemyśleń, aby poruszyła pewne struny jego duszy– tym samym właśnie powieść ta pozwala zwolnić, zostawić za sobą pośpiech codziennego dnia, zastanowić się nad pewnymi tematami, kwestiami, które siedzą tak naprawdę w każdym z nas, ale sami zakopujemy je tam w środku, dowalając kolejnych pustych wrażeń, szybko i szybko.